Michał Mroczek

sobota, 16 stycznia 2016

Zugspitze - najwyższy szczyt Niemiec

Zugspitze 2962 m.n.p.m. Radek, Marta, ja i nasza Biało-Czerwona


Zugspitze 2962 m.n.p.m. to najwyższy szczyt Alp Bawarskich, a zarazem całych Niemiec. Zdobycie tej góry było dla mnie wielką niespodzianką, ponieważ odbyło się niejako przy okazji. Wracając ze Słowenii, z Alp Julijskich, postanowiliśmy wraz z Martą i Radkiem zahaczyć o Bawarię. Decyzja o wejściu miała zostać uwarunkowana odpowiednią pogodą. Jak się później okazało, finalnie zapadła dopiero po pokonaniu lodowca Höllentalferner, gdzieś na wysokości 2450 m.n.p.m.


Był osiemnasty dzień lipca dwa tysiące dwunastego roku. Po dotarciu do Garmisch-Partenkirchen, zimowej stolicy Niemiec, zastaliśmy marne warunki atmosferyczne. Niebo było zasnute ciężkimi, burzowymi chmurami. Nasze nastroje zostały lekko ostudzone i chyba w każdym z nas narastało przekonanie, że tym razem Zugspitze będziemy oglądać wyłącznie z dołu. Jako, że nie planowaliśmy wcześniej postoju w tych okolicach i nie zarezerwowaliśmy sobie żadnego noclegu to pierwszą (i ostatnią) noc pod niemiecką górą gór spędziliśmy w samochodzie z nadzieją, że kolejny dzień przyniesie poprawę pogody.

Alpy Bawarskie - kiepskie warunki atmosferyczne

Nazajutrz faktycznie przywitało nas jaśniejsze niebo. Prognozy zapowiadały jednak mocne opady przelotnego deszczu w godzinach popołudniowych z możliwością pojawienia się przejściowych burz. Mając na uwadze fakt, że rozważaliśmy wejście via ferratą, nikt z nas nie napalał się szczególnie na sukces tego dnia. Po leniwym śniadaniu postanowiliśmy wskoczyć jednak w treki i podejść chociaż kawałek do góry, aby rozeznać się z terenem. Skoro byliśmy już na miejscu to chcieliśmy zobaczyć sławny wąwóz Höllentalklamm, który uchodzi za jedną z największych atrakcji bawarskiego regionu Garmisch-Partenkirchen.

Wejście do wąwozu było płatne, ale z perspektywy czasu jestem przekonany, że to bardzo dobrze zainwestowane pieniądze. Po uiszczeniu opłaty ruszyliśmy do góry w kierunku Höllentalangerhütte, pięknie położonego, dosyć dużego schroniska na wysokości 1387 m.n.p.m. Odcinek ten pokonaliśmy bardzo sprawnie, napawając się widokami pięknego, górskiego potoku, który towarzyszył nam przez większą część tego odcinka. Trasa była bardzo urozmaicona i prowadziła na przemian, a to drewnianymi kładkami, a to wydrążonymi w skale tunelami. Co jakiś czas mijaliśmy mostki nad potokiem, który wił się raz z prawej, raz z lewej strony.

Wąwóz Höllentalklamm - potok i wydrążone w skale tunele. Źródło: http://hoellentalklamm-info.de























Szlak wzdłuż wąwozu Höllentalklamm. Źródło: http://hoellentalklamm-info.de























Podczas pokonywania wąwozu nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa odnośnie Zugspitze. Celem naszego podejścia było schronisko. Tam mieliśmy odpocząć, zjeść obiad i wrócić do samochodu. Jak się później okazało, każdy krok w kierunku szczytu rozbudzał w każdym z nas marzenia i wizje zdobycia najwyższego szczytu Niemiec. Po dotarciu do schroniska okazało się, że mamy całkiem niezły czas. Pogoda też była nie najgorsza. W wyniku krótkiej rozmowy zdecydowaliśmy, że skoro dotarliśmy do tego miejsca, to warto byłoby zobaczyć, jak wygląda ten z roku na rok topniejący coraz mocniej, niemal znikający w oczach, jedyny w tym kraju lodowiec Höllentalferner. 

Nie zwlekając długo, ruszyliśmy w kierunku lodowca. Po drodze mieliśmy okazje pokonać kilkudziesięciometrową pionową drabinę oraz kilkudziesięciometrowy odcinek zabezpieczony via ferratą na dosłownie pionowej ścianie. Odcinek pokonywaliśmy po wbitych w ścianę metalowych bolcach, zabezpieczając się lonżami. W tym momencie podziękowaliśmy Marcie, która na parkingu nalegała, aby zabrać ze sobą sprzęt do via ferrat - na wszelki wypadek. Jak się później okazało to dzięki Marcie mogliśmy podjąć kolejną ważną decyzję podczas tego wyjścia. Napiszę o niej nieco później. Podchodząc w kierunku lodowca pogoda utrzymywała się na podobnym poziomie. Niebo było zachmurzone, ale podskórnie czuliśmy, że z tej chmury deszczu nie będzie.

Marta i Radek pokonują pionową drabinę w kierunku lodowca Höllentalferner
Marta i Radek pokonują odcinek po metalowych bolcach wystających z pionowej ściany

















































































































W drodze od schroniska do lodowca jedynymi trudnościami jakie napotkaliśmy na drodze były wyżej wspomniane bolce i pionowa drabina. Dla osób mających doświadczenie w pokonywaniu via ferrat, ten odcinek nie powinien sprawić najmniejszych trudności. Jako, że mieliśmy już wcześniej okazję korzystać z via ferrat w Alpach Julijskich, pokonaliśmy te "trudności" bardzo pewnie. Im wyżej byliśmy tym bardziej chcieliśmy wejść na szczyt. Nikt z nas jednak jeszcze w tamtym momencie tego nie werbalizował. 

Kiedy doszliśmy do lodowca to postanowiliśmy go przejść, aż do punktu, w którym łączy się ze ścianą, u podstawy, której rozpoczyna się główny odcinek via ferraty prowadzącej na sam wierzchołek. Wiedziałem już, że każdy z nas ma w głowie tą samą myśl - Zugspitze. Jako pierwszy powiedziałem to na głos - atakujemy szczyt? Decyzja w dużej mierze należała do Radka, ponieważ jako jedyny był w krótkich spodenkach, a temperatura nie rozpieszczała. Decyzja była jedna. Idziemy! Przed nami ostatni odcinek mierzący około 500 metrów w pionie.

Lodowiec Höllentalferner - Alpy Bawarskie




















Ostatni odcinek był typową, klasyczną via ferratą. Żeby się na nią dostać trzeba było pokonać dosyć szeroką szczelinę brzeżną lodowca. Radkowi i mi poszło dość sprawnie, natomiast niższa od nas Marta miała małe problemy i potrzebowała naszego wsparcia przy jej pokonaniu. Problem tkwił w tym, że Marta nie była w stanie samodzielnie chwycić stalowej linki rozpoczynającej via ferratę. Po pokonaniu trudności ruszyliśmy już bez problemów w kierunku szczytu.

Droga nie sprawiała większych trudności. Prawie w całości pokonywaliśmy ją w chmurach, więc nie mieliśmy zbyt dużo okazji do podziwiania widoków. Dzięki temu szybko udało nam się pokonać ten odcinek i po niespełna sześciu godzinach od startu stanęliśmy na najwyższym szczycie Niemiec. Na koniec wykonaliśmy pamiątkowe zdjęcie z naszą flagą narodową i udaliśmy się do schroniska, które jest jednocześnie stacją kolejki wysokogórskiej, którą można wjechać niemalże na sam szczyt. Zdązyliśmy załapać się na jeden z ostatnich zjazdów i po uiszczeniu kilkunastu euro od osoby zjechaliśmy do miejscowości Eibsee Alm. 

Radek, Marta i ja na Zygspitze 2962 m.n.p.m.


















Jezioro Eibsee - widok z wagonika kolejki wysokogórskiej wiodącej na Zugspitze





















Na koniec skorzystaliśmy z uprzejmości pewnego Niemca, który podrzucił nas 20 km na stopa, bezpośrednio na parking, gdzie zaparkowany był nasz samochód. Po chwili odpoczynku i po zjedzeniu obiadu ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.

P.S.
Wjeżdżając do Polski w okolicach czwartej rano, wpadliśmy na pomysł, że wyprawę zakończymy zdobyciem Szczelińca Wielkiego w Górach Stołowych. Tak też się stało!

Szczeliniec Wielki, godzina 5:45 (pokazana na dłoniach - Radek 5, Marta 4, ja - 5) - zakończenie wyprawy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz