Michał Mroczek

sobota, 31 sierpnia 2013

Marmolada - Punta Penia 3343 m.n.p.m.



Przed wyjazdem w Dolomity obiecałem Przemkowi, szefowi serwisu ZiemiaNyska.pl, że po powrocie napiszę kilka słów o naszym (moim i Marty) wejściu na Punta Penia 3343 m.n.p.m., najwyższy wierzchołek Marmolady. Postanowiłem zrealizować swoją obietnicę i opisać to i owo.


Na zdobycie najwyższego szczytu Dolomitów spokojnie można przeznaczyć jeden pełny dzień. Dróg na wierzchołek jest kilka, w tym jedna przez lodowiec, którą nie zdecydowaliśmy się pójść, ponieważ postanowiliśmy nie zabierać na ten wyjazd sprzętu lodowcowego: raków, czekanów, liny, itd. Szlak, który wybraliśmy był nie mniej atrakcyjny, dostarczający wielu emocji i ciekawych wrażeń.

Nasz dzień rozpoczęliśmy o godzinie 5 rano przy Lago di Fedaia na wysokości 2050 metrów i od samego rana mieliśmy w głowach, że przed nami jest do pokonania przewyższenie ok. 1300 metrów. Po spakowaniu ostatnich rzeczy i zjedzeniu małego śniadania ruszyliśmy w kierunku szczytu. Nasza droga wiodła przez schronisko Pian dei Fiacconi położone na wysokości 2625 m.n.p.m. Teoretycznie nie ma konieczności wchodzenia do tego schroniska, ponieważ kierunkowskaz na via ferratę znajduje się już kilkadziesiąt metrów poniżej, jednak my musieliśmy na chwilę tam wstąpić, gdyż wyczerpały się baterie w aparacie, a zapas został w samochodzie. Jak się później okazało w schronisku nie było nowych baterii, ale w zamian otrzymaliśmy cały worek zużytych paluszków, spośród których wybraliśmy te, które uruchamiały jeszcze nasz aparat. Tym samym udało nam się zrobić kilka pamiątkowych zdjęć z tego wyjścia.

Pierwszy odcinek z Lago di Fedaia prowadzi dużymi kamieniami - po kilkunastu minutach przechodzą jednak one w piargi. Nie są to typowe piargi, jakie miałem okazję spotkać np. w Alpach Julijskich przy podejściu na Škrlaticę 2740 m.n.p.m., które były rozsypane po całym zboczu, gdzie ścieżka była naprawdę umowna. W tym miejscu był to typowy szlak wysypany małymi kamieniami osuwającymi się spod stóp. Szczerze mówiąc szlak od samego dołu, aż do schroniska przybierał kilka form i nie można go jednoznacznie opisać. Na pewno nie zgodzę się ze spotkanym w sieci opisem, gdzie autor namawiał swoich czytelników na pokonanie tego odcinka kolejką górską, ponieważ nie warto się męczyć na tym etapie. Odcinek od Lago di Fedaia do schroniska można pokonać w godzinę, utrzymując dobre tempo, dlatego uważam, że warto jest przejść ten kawałek o własnych siłach.

Drugi odcinek to droga od schroniska do via ferraty Forcella Marmolada, chyba jednej z najsłynniejszych fia verrat w Dolomitach, a na pewno w Val di Fassa. Swoją sławę zawdzięcza oczywiście temu, że prowadzi na najwyższy szczyt, ale nie oznacza to, że jest najciekszawszą żelazną drogą w całym paśmie. W pierwszym etapie szybko zdobywaliśmy wysokość wchodząc na wysokość ponad 2600 metrów. Druga część drogi przyiosła mały zawód, gdyż prowadziła w dół. Od schroniska trawersowaliśmy zbocze w kierunku zachodnim. Trawers sam w sobie nie przynosił żadnych trudności technicznych, jednak był dosyć długi, więc po zdobyciu tej wysokości mógłby okazać się trochę wyczerpujący, a nawet i nudnawy. Na szczęście po przeciwnej stronie gór można było dostrzegać piękno tego miejsca - chociaż tyle. Na ostatnich kilkuset metrach pojawił się mały lodowczyk, który można pokonać bez raków i tak też go przeszliśmy. Nie jest to typowy lodowiec, gdyż lodu tam nie ma, to miejsce, w którym śnieg zalega przez 365 dni w roku. Temperatura w tym miejscu jest znacznie niższa niż na poprzednich etapach drogi. 

Lodowczykiem doszliśmy do początku via ferraty, która mówiąc wprost była bardzo przyjemna dla nas, osób które miały już wcześniej styczność z żelaznymi drogami. Marta pokonując ją uznała, że była to najtrudniejsza ferrata z jaką spotkała się dotychczas. Trudności jakie można na niej spotkać to przede wszystkim pionowe drabiny, które ciągną się naprawdę długo. Jedna za drugą, wyrastają jak grzyby po deszczu. Na nasze szczęście nie mieliśmy mijanek w tych miejscach, ale gdyby taka się zdarzyła to z pewnością byłoby to duże przeżycie zarówno dla osoby mijającej, jak i mijanej. Po drodze spotkaliśmy pozostałości po działaniach wojennych, tzn. wydrążone w skale pomieszczenia, które pełniły zapewne funkcje posterunków wojskowych.

Po pokonaniu ferraty doszliśmy do grani szczytowej, na której zalegał śnieg. Nie był on jednak zmrożony, więc spokojnie można było po nim iść bez raków. Pokonując barierę 3300 metrów wspólnie dostrzegliśmy, że w powietrzu znajduje się już mniej tlenu. Było to nowe doświadczenie dla Marty, która pierwszy raz w życiu była na takiej wysokości.

Po zdobyciu szczytu zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przy krzyżu, dedykując to wejście naszemu przyjacielowi Radkowi, który miał z nami tam być. W schronisku na szczycie zjedliśmy strudla i wypiliśmy kawę, a następnie wpisaliśmy się do pamiątkowego zeszytu. Szczęśliwi lecz mocno skupieni ruszyliśmy w drogę powrotną pokonując raz jeszcze wcześniej opisaną żelazną drogę lecz w drugim kierunku.

Kilka cennych informacji:
- termin wyjazdu: pierwsza połowa sierpnia;
- czas wejścia na Punta Penię: 5 godz. (góra) / 4 godz. (dół) [w obie strony via ferratą];

- trudności techniczne: droga dla osób mających wcześniej styczność z żelaznymi drogami;
- potrzebny sprzęt: zestaw do via ferrat, (jeżeli ktoś chciałby schodzić lodowcem to konieczne są raki i czekan);
- dla leni: czynna jest kolejka z Lago di Fedaia do schroniska Pian dei Fiacconi, koszt 5 euro, startuje od godz. 8:00.

- na szczycie jest małe schronisko, w którym można spać, zjeść, wypić i ogrzać się; polecam zjeść strudla;

2 komentarze:

  1. Świetna relacja, widzę herb Nysy, również jestem z tego miasta. Zapraszam na mojego bloga (swiat-gor.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :) Nysa to piękne miasto i jestem z nim bardzo związany, dlatego też na każdym kroku podkreślam swoje pochodzenie :) Dziękuję za zaproszenie i ja również zachęcam do systematycznego odwiedzania mojego bloga.

      Usuń